Droga Redakcjo „Uzdrawiacza”
Uprzejmie proszę o zamieszczenie w najbliższym numerze Waszego pisma mojego tekstu streszczającego pokrótce przypadek mojej choroby i zmagania z nią za pośrednictwem bioenergoterapii.
Jestem kobietą w średnim wieku. Mieszkam w niewielkiej miejscowości w województwie Śląskim. Mam męża i syna w wieku lat dziewiętnastu. Ukończyłam studia na Uniwersytecie Warszawskim na kierunku polityka społeczna. Moja praca związana jest z pomocą najuboższym i potrzebującym: kiedy okazało się, że sama znajduję się w potrzebie, spotkałam na swojej drodze panią Annę Pietroszczenko z Gliwic, która zajmuje się naturalnymi metodami leczenia od przeszło dwudziestu lat. Skutecznie pomaga ludziom trapionym najróżniejszymi schorzeniami, znalazła również sposób na rozwiązanie mojego problemu.
Ufam, że mój przypadek ułatwi wielu osobom drogę do odzyskania zdrowia i wian w możliwości niekonwencjonalnej medycyny. Jako osoba wykształcona i w pełni świadoma możliwości tej dziedziny lecznictwa, czuje się zobowiązana do ukazania prawdy o sposobach leczenia medycyny naturalnej i bioenergoterapii.
Terapia i energia
W moim przypadku, zapewne nieodosobnionym, medycyna konwencjonalna i jej metody leczenia okazały się bezsilne. Podczas poważnej operacji pięć lat temu zostałam zarażona wirusem żółtaczki typu B. Do dziś nie mogę pojąć postawy lekarzy, którzy zajmowali się moim przypadkiem i będąc świadomymi mojego poważnego schorzenia nie poinformowali mnie o możliwości zaszczepienia przeciwko tak groźnemu wirusowi. Powszechnie wiadomo, że szansa wszczepienia żółtaczki typu B podczas tak inwazyjnej operacji jest duża.
Pomimo zażegnania najpoważniejszego niebezpieczeństwa dla mojego życia, nadal borykałam się z problemami zdrowotnymi. Tym razem były one związane ze schorzeniem wątroby. Zaczęłam się więc leczyć w poradni hepatologicznej pod okiem specjalisty. Typowe leki wspomagające wątrobę, które zostały mi przepisane okazały się na dłuższą metę nieskuteczne. Po roku leczenia wyniki diagnostyczne były coraz gorsze, a ja zaczęłam mieć poważne wątpliwości co do metod postępowania medycznego w moim przypadku. Nieświadoma innych możliwości poprawy stanu zdrowia, kontynuowałam kurację lekami hepatologicznymi jak hepatil essentiale, sylimarol i inne. Okresowe poprawy stanu zdrowia, które wówczas obserwowałam, były krótkotrwałe, a po jakimś czasie zaczęłam mieć problemy z nerkami. Mój stan pogarszał się z tygodnia na tydzień: traciłam apetyt i z przerażeniem spostrzegłam postępujące puchnięcie nóg.
Lekarz tłumaczył mi, że istnieją przypadki zrażenia wirusem żółtaczki typu B, gdzie medycyna jest bezradna. Co oczywiste, nie zaproponował żadnej alternatywy, nadal utrzymując, że należy cierpliwie czekać na polepszenie. Nie mogłam zgodzić się z tym stwierdzeniem, dlatego też zaczęłam intuicyjnie poszukiwać kogoś, kto może mi pomóc. W lokalnej gazecie znalazłam ogłoszenie zamieszczone przez panią Annę Pietroszczenko z Gliwic, które wymieniało listę schorzeń, jakie poprzez bioenergoterapię i medycynę naturalną może usunąć. Była to dla mnie niewątpliwa szansa i okazja z jakiej czym prędzej należało skorzystać. Niezwłocznie umówiłam się na wizytę. Pani Anna wydała mi się osobą kompetentną, profesjonalną i jak najbardziej „na miejscu”. Odczulam jej przyjazny i życzliwy stosunek do mojej osoby, a także poważne podejście do mojej choroby.
Otrzymałam wskazówki dotyczące prawidłowego odżywiania, przyjmowania odpowiednich witamin i naturalnych preparatów. Przekazywana mi podczas zabiegów energia, była dła mnie doświadczeniem tak nowym i niespodziewanym, jak i leczniczym. Przychylność pani Anny, jej dobroć i zrozumienie spowodowały, iż zaczęłam wierzyć w możliwość odzyskania zdrowia i pchli sił. Bioeneroterapeutka uświadomiła mi jak ważne podczas leczenia jest psychiczne pozytywne nastawienie, wiara w możliwości organizmu, który po pewnym czasie wspomagany naturalnymi metodami sam oczyszcza się i wreszcie uzdrawia.
Początki terapii były dość zaskakujące. Odczuwałam bowiem kilka godzin po zabiegu bóle głowy, mdłości, bardzo dużo spalam i czułam się osłabiona. Zostałam jednak wkrótce poinformowana, iż owe sensacje są ubocznymi efektami samo leczenia się organizmu, jego walki z chorobą. Trwało to kilka miesięcy. Terapia, którą rozpoczęłam jesienią ubiegłego roku przyniosła spodziewane efekty około kwietnia. Odzyskałam siły i apetyt, a co najważniejsze opuchlizna nóg powoli zaczęła znikać. Przestałam także odczuwać dolegliwości związane z wątrobą, co umożliwiło mi porzucenie diety i powrót do normalnego odżywiania.
Dzisiaj cieszę się życiem i przywróconą mi dawną sprawnością, ufam także, że w niedalekiej przyszłości korzystanie z pomocy takich osób jak pani Anna Pietroszczenko, będzie równie powszechne, jak zwykła lekarska wizyta.
Korzystając z zaistniałej sytuacji chciałabym gorąco podziękować za pośrednictwem Waszego pisma pani Annie, która okazała się jedynym prawdziwym lekarstwem na moje cierpienie.